Zamknij
Presto S.A. zadebiutuje na NewConnect
Presto S.A. wielkim sukcesem zakończyło emisję akcji serii B, co przybliża spółkę do debiutu na alternatywnym rynku NewConnect.
czytaj dalej >
 

Presto S.A. zadebiutuje na NewConnect

Dużym sukcesem zakończyła się prywatna emisja akcji serii B Spółki Presto S.A. Deklaracje objęcia akcji w ofercie prywatnej przyjmowane były w dniach od 23 maja 2012 do 28 maja 2012 roku.

 

Umowy objęcia akcji zawarte zostały w dniu 1 czerwca b.r.

 

Spółka w nowej emisji sprzedała 4.000.000 akcji serii B. W wyniku emisji Spółka pozyskała środki w wysokości 600.000 zł. Wartość nominalna jednej akcji wynosi  10 gr, natomiast cena emisyjna wynosiła 15 gr. Aktualnie Spółka przygotowuje się do debiutu na rynku NewConnect. Pierwsze notowanie planowane jest na jeszcze w czerwcu 2012 r.

 

„Pozyskane środki finansowe zasilą kapitał obrotowy oraz wspomogą spółkę w dalszych inwestycjach oraz realizację zakładanych ambitnych planów rozwoju firmy” – zapowiada Krzysztof Sowiński, Prezes Zarządu.

 

Presto S.A. słynie z produkcji materiałów nie dość, że najwyższej jakości, zgodnych z wyśrubowanymi, tak polskimi, jak i europejskimi, wymaganiami certyfikacyjnymi, ale także innowacyjnych, opartych na najnowszych rozwiązaniach technologicznych. A przy tym prostych i szybkich w montażu.

 

Spółka jest producentem nowoczesnych systemów kominowych. Na tle konkurencji wyróżnia się, poza ekologicznymi przewodami kominowymi, także ofertą elementów do budowy kominów wentylacji grawitacyjnej, czyli naturalnej. W swojej ofercie posiada systemy kominowe dostosowane do wszelkich rodzajów kotłów – zarówno niskotemperaturowych, napędzanych paliwem ciekłym (gazem), jak i wysokotemperaturowych, przygotowanych pod paliwa stałe (drewno, koks, itp.). Są one odpowiednie także dla wkładów kominkowych.

 

Produkty te znane są przede wszystkim z niezawodności i bezpieczeństwa, które zapewnia konstrukcja oparta na rurze wykonanej z ceramiki szamotowej obudowanej pustakiem keramzytobetonowym. Wewnętrzna rura szamotowa posiada bardzo dobrą odporność na wysokie temperatury oraz kondensat zawarty w spalinach, zarówno z kotłów gazowych jak i opalanych paliwem stałym (węgiel, drewno). Systemy kominowe są oczywiście zarówno kwasoodporne, jak i ognioodporne. Ponadto posiadają 30 lat gwarancji!

 

Facebooka wejście na giełdę: podsumowanie spekulacji.

Wielkim wydarzeniem ostatnimi czasy zdaje się być wejście Facebooka na giełdę. Nic dziwnego, według przewidywań firmy kurs otwarcia akcji firmy  uplasuje się na poziomie pomiędzy 28 a 35 dolarów za akcję. Przy tej cenie jednostkowej wartość korporacji kształtuje się na poziomie przekraczającym 96 miliardów dolarów i jest to bezapelacyjnie najwyższa wartość wśród dotychczas debiutujących spółek internetowych. Szacuje się, że pakiet posiadany przez założyciela – Marka Zuckerberga – będzie miał wartość $19 mld. Przewidywana wycena jest nieco niższa, niż wstępnie prognozowano, choć, jak twierdzą niektórzy analitycy, ma jeszcze szansę wzrosnąć przed oficjalnym debiutem korporacji na rynku NASDAQ, który ma mieć miejsce 17 bądź 18 maja br.

Debiut Facebooka na giełdzie, nie może się odbyć bez porównywania z debiutami innych gigantów. Google stratował co prawda 8 lat temu, ale jego ówczesna wartość rynkowa wynosiła zaledwie $23 mld. Mimo iż mówi się, że orientacyjna wycena popularnego portalu społecznościowego jest mocno spekulacyjna, IPO ma szansę być największym debiutem wśród firm internetowych.

Ta zdumiewająca wycena spółki jest także odzwierciedleniem wszechobecność portalu w naszym życiu. W lipcu 2010 roku liczba użytkowników przekroczyła 500 mln, obecnie jest ich ponad 900 mln, a szacuje się, że jeszcze w tym roku przekroczy miliard.

Nie ma się zatem co dziwić, że Facebook jest potencjalnie doskonałym nośnikiem dla działań marketingowych. Przemysł reklamowy na portalu jest wart $3 mld rocznie! Jednak coraz częściej firmy korzystające z tej platformy komunikacji z klientem zastanawiają się, czy aby na pewno warto. Najczęściej bodźcem budzącym tego typu wątpliwości jest trudność w ocenie skuteczności przeprowadzanych akcji. I nie chodzi tylko o brak narzędzi, lecz przede wszystkim o zakaz prowadzenia niezależnych badań czy statystyk, a także o zabronione wiązanie komunikatów promocyjnych z tzw. „ciasteczkami”, czyli cookies – programikami umożliwiającymi śledzenie aktywności internauty po tym, jak zobaczy on daną rekalmę. Nie pomaga także niezbyt przychylna ocena części reklamodawców – oceniają oni pracowników portalu jako aroganckich oraz sugerujących, że kontrahent nie ma wyboru i musi zgodzić się na warunki stawiane przez zespół Zuckerberga.

Trudności takie nie pojawiają się w przypadku Google czy Yahoo. Pomiar efektywności działań marketingowych na m.in. tych witrynach nie sprawia trudności nawet laikowi. Co prawda portale te proponują głównie tradycyjną formę reklam, Facebook zaś stara się, poza oferowaniem standardowych rozwiązań, promować także nowatorskie, oryginalne metody, choć te nie zostały jeszcze w pełni przetestowane. „Historie sponsorowane” są świetnym przykładem – dają one reklamodawcom możliwość wykorzystania like’ów naszych znajomych do „promowania” swojej reklamy. Mają oni bowiem możliwość wykorzystania informacji o tym, co lubimy przy okienku ze swoją reklamą i tym samym podniesienia jej atrakcyjności. W efekcie tego, po prawej stronie walla, tuż obok reklamy produktu pojawia się informacja, że nasz znajomy lubi tą firmę czy stronę. Badania wykazują, że działania takie podnoszą klikalność o 46% w porównaniu ze zwykłą reklama na tym portalu.

Facebook,  w odpowiedzi na zarzuty dotyczące trudności z oceną skuteczności kampanii marketingowych na portalu, w zeszłym roku rozpoczął współpracę z dwoma firmami badawczymi – comScore oraz Nielsen Co. Jednak nadzieje na stworzenie narzędzi umożliwiających pomiar efektywności mogą okazać się złudne. Specjalizujące się bowiem w takich badaniach korporacje stwierdziły, że skuteczność niektórych typów reklam jest bardzo trudno sprawdzić. Poza tym ciężko określić, czy ich oglądalność przekłada się na decyzje zakupowe, jak np. w przypadku dóbr luksusowych czy innych zakupów racjonalnych, gdzie liczą się nie tylko emocje i bodźce do zakupu, ale także fakty oraz pewna wartość dodana produktu. Niemniej jednak, budowanie wizerunku marki w świadomości konsumenta jest z pewnością rzeczą istotną, skądinąd trudnomierzalną. Badania przeprowadzone przez Forda pokazują, że kampanie promocyjne w mediach społecznościowych mają ożywczy wpływ na sprzedaż ich produktów. Kia z kolei deklaruje, że we współpracy z Facebookiem, stara się wypracować sposób bardziej precyzyjnego pomiaru skuteczności swoich reklam.

Niestety wydaje się, że nawet te nowatorskie formy reklam nie dają gwarancji na stabilność wyników finansowych. Jak wynika z informacji podanych przez Facebook, zyski i przychody spadły w pierwszym kwartale 2012 r., zyski giganta są aż o 12% mniejsze w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. Analitycy tłumaczą tą sytuację zwiększonymi wydatkami, głównie marketingowymi, związanymi z nadchodzącym debiutem na giełdzie.

Powstaje zatem pytanie, czy wykorzystując posiadaną siłę marketingową zespół Zuckerberga zdoła odegrać główną rolę w kampaniach reklamowych tegorocznych kandydatów na prezydenta Stanów Zjednoczonych, a tym samym zrealizować swój najważniejszy cel strategiczny. Uzyskanie pozycji najważniejszej platformy komunikacjnej między wyborcami a B. Obamą oraz M. Romney’em, bez wątpienia będzie pewnego rodzaju przełomem w marketingu politycznym. Ponadto, już niebawem kadra zarządzająca Facebooka wyrusza na roadshow, mający na celu jak najlepsze zaprezentowanie firmy. Będzie on polegał na przemierzaniu USA i odbywaniu spotkań z potencjalnymi inwestorami.

Podsumowując, wątpliwości, jakie rodzi działalność reklamowa Facebooka, budzą rozterki wśród bankierów i inwestorów którzy muszą zdecydować, czy firma zasługuje na tak wysoką wycenę. Stan niepewności będzie zapewne trwał do chwili, aż zostanie podjęta decyzja, w jaki sposób wycenić wartość portalu w związku z pierwszą ofertą publiczną zaplanowaną na drugą połowę maja. Czy przygotowane z takim impetem „tournee” przyniesie spodziewane efekty?

Kontrowersje wokół Google Drive

Usługa Google Drive została wreszcie oficjalnie uruchomiona. Wielu użytkowników otrzymało już e-mail’owe powiadomienie o możliwości korzystania, z jakże długo oczekiwanej, opcji przechowywania swoich danych w tzw. chmurze Google. Jednak chwilę po oficjalnej premierze, w blogosferze oraz na Twitterze, wybuchła bomba obaw związanych z prawami własności, które rzekomo Google posiada do całości treści przechowywanych przez nas na ich wirtualnym dysku. Wielu analityków zaniepokoiła świadomość, iż firma będzie miała prawa autorskie do wszelkich dokumentów, filmów, zdjęć oraz wszystkich innych plików magazynowanych na swoich serwerach. Czy ich obawy są uzasadnione?

Rzeczywiście, część nowej, niezwykle kontrowersyjnej polityki prywatności Google może być powodem powstałego zgiełku. Zgodnie ze zmodyfikowaną jej wersją, która weszła w życie z dniem 1 marca 2012 roku: „Gdy użytkownik wgrywa lub w jakikolwiek inny sposób umieszcza materiały w naszych usługach, udziela Google’owi (i tym, którzy z nim współpracują) obowiązującej na całym świecie licencji na używanie, przechowywanie, reprodukowanie, modyfikowanie, tworzenie dzieł pochodnych (takich jak tłumaczenia, adaptacje i inne zmiany, dzięki którym treści użytkownika lepiej współgrają z naszymi usługami), komunikowania, publikowania, publicznego wystawiania, wyświetlania i dystrybucji takich treści.”

Oczywiście, taka polityka prywatności nie dotyczy jedynie Google Drive, ale także wszystkich innych usług oferowanych przez firmę. Wprowadzenie zmian było próbą ujednolicenia zasad obowiązujących dla wszystkich proponowanych przez giganta usług internetowych. Kontrowersje wokół nowej polityki mają podwójny wymiar. Z jednej strony wiele osób, po zapoznaniu się z regulaminem, jest przekonanych, że odbiera on użytkownikom ich prawa do treści przechowywanych w chmurze, opierają się oni bowiem na paragrafie przytoczonym wcześniej. Z drugiej strony jednak, w innej część dokumentu czytamy, iż: „Użytkownik zatrzymuje wszelkie prawa własności intelektualnej dotyczące treści umieszczonych w serwisie.” To oczywiście oznacza, że ​​internauci zachowują swoje prawa do treści przechowywanych w Google Drive. Nie mają oni jedynie dostępu do przechowywanych przez siebie materiałów z dowolnego miejsca, nie mogą dzielić swoich treści z ​​przyjaciółmi oraz przechowywać ich w chmurze Google przy jednoczesnym zachowaniu prawa własności intelektualnej. Prawda, że jest to zrozumiałe?

Czołowi rywale Google’a, oferujący podobne usługi składowania danych, czyli SkyDrive Microsoft’u i Dropbox, pozostawiły swoim użytkownikom bezsprzeczne prawa autorskie do wszelkich uploadowanych przez nich plików. W regulaminie Dropbox’u znajduje się następujący zapis: „Użytkownik zachowuje pełne prawa do informacji, plików i folderów, które można przechowywać za pomocą Dropbox’u. Nie przypisujemy sobie żadnych praw do tych treści.” Podobne zapewnienie znajduje się w statucie SkyDrive: „Nie przypisujemy sobie żadnych praw do treści, które umieszczane są w serwisie. Treści użytkownika pozostają jego treściami.” Jak widać przepisy nie muszę przybierać formy enigmy.

Natomiast w przypadku Google Drive kwestia własności praw autorskich jest wciąż niejasna. Chyba najwyższa pora, aby Google przedstawił klarowne, niedwuznaczne wyjaśnienie pozwalające na rozwianie wątpliwości, które powstały wokół tej kwestii. Dobrze, aby użytkownicy mogli przechowywać swoje dane bez obawy przed utratą swoich praw.

Natychmiast po uruchomieniu tak bardzo promowanej usługi Google’a, w sieci zrobiło się głośno na temat jej kilku nowych, niesamowitych zastosowań. Google Drive bowiem może być wykorzystywany jako platforma, np. jeśli pracujesz z przyjacielem, planujesz ślub z narzeczonym lub przeliczasz budżet ze swoim współlokatorem, macie możliwość gromadzenia tam niezbędnych wam materiałów. Ponadto serwis obsługuje wszystkie typy plików w tym filmy, zdjęcia, pliki PDF i wiele innych. Pojawiają się jednak głosy o problemach z wgrywaniem dużych plików. Co ważne, możecie korzystać z chmury bez względu na oprogramowanie na jakimi pracujecie. Co prawda wersja pod Linux jeszcze nie ruszyła, jednak, jak obiecuje producent, i na tym systemie aplikacja ma być dostępna już niebawem.

Co więcej, w Google Drive wbudowany jest, tak popularny ostatnio, Google Docs. Dzięki temu, po zalogowaniu się, znajdziemy w nim wszystkie dotychczas przesłane przez nas pliki oraz utworzone dokumenty. Chmura staje się narzędziem nadrzędnym. Daje to możliwość tworzenia i modyfikowania dokumentów czy arkuszy kalkulacyjnych przez wiele osób, jeśli tylko mają one dostęp do twojej chmury, dysponujemy bowiem różnego rodzaju uprawnieniami.

Usługa ta umożliwia bezpieczny i stały dostęp, do przechowywanych przez użytkowników treści, z dowolnego miejsca na świecie. Wystarczy, że dysponują oni urządzeniem podłączonym do sieci, w tym także smartphonem Android. Wersja dla iPada oraz iPhone’a ma ruszyć niebawem. Jednak biorąc pod uwagę długi okres oczekiwania na Google Drive, niedociągnięcia wydają się być szczególnie drażniące, zwłaszcza zakres dostępności usługi. Mówi się, że w tym aspekcie niedoścignionym wzorem jest Dropbox, który dostarcza aplikacje na wszystkie popularne platformy systemowe i mobline.

W chmurze stworzonej przez Google, dzięki wykorzystaniu technologii optycznego rozpoznawania znaków (OCR), mamy możliwość wyszukiwania dokumentów i plików za pomocą słów kluczowych. Udostępniona w ramach usługi wyszukiwarka przeszukuje także zawartość zeskanowanych dokumentów. Google Drive jest także chwalony za najbardziej przyjazny interfejs.

Co ciekawe, premiera usługi Google nałożyła się w czasie na uruchomienie zliftingowanej wersji SkyDrive oraz poszerzonej o nowe funkcje usługi DropBox. Ta pierwsza zwiększyła dostępność aplikacji na nowe platformy systemowe i mobilne, przebijając tym samym w tym zakresie Google. Dodano także możliwość podłączenia swojego dysku domowego do chmury, co umożliwia zdalne przeglądanie jego zawartości z innego komputera czy komórki. Pewnym zaskoczeniem było zmniejszenie darmowej powierzchni z 25GB do 7GB, jednak stali użytkownicy zachowali większą przestrzeń, nowi zaś mogą ją powiększyć odpłatnie. Dla porównania Google oferuje 5GB bezpłatnego obszaru, DropBox natomiast 2GB, również z możliwością rozszerzenia za niewielką kwotę. Do innowacji wprowadzonych przez DropBox zaliczyć możemy możliwość udostępniania plików również osobom, które nie są zarejestrowanymi użytkownikami portalu. Teraz z łatwością możemy stworzyć link do naszych zasobów i przesłać go wybranej osobie.

A więc, którą chmurę wybrać? Popularna komunistyczna prawda, napisana przez Etienne’a Cabeta w 1840 roku: „Każdemu według jego potrzeb, od każdego według jego sił”, współcześnie nabiera nowego znaczenia.

Facebooka wejście na giełdę: podsumowanie spekulacji.
W połowie maja Facebook debiutuje na giełdzie. Im bliżej godziny zero, tym więcej spekulacji i kontrowersji. Jaka będzie kurs otwarcia akcji? Czy nieco kontrowersyjna polityka prywatności firmy ma na to wpływ? A może… zbliżające się wybory prezydenckie?
czytaj dalej >
Kontrowersje wokół Google Drive
Jeszcze cieplutka, nowa usługa Google wywołuje wiele emocji i komentarzy. Podobno nie jest innowacyjna i nowatorska, czego się spodziewano, a wtórna. Podobno odbiera użytkownikom prawa do zuploadowanych plików. Podobno... A jaka jest prawda?
czytaj dalej >